I tak nie zgadniesz. No dalej. Rusz się.
- Czy to może jednak m ó j świat? - wymrukuję.
Nie. To dalej pokój 23. Pusty. Pełen niewiedzy, szepcze moja podświadomość.
Powoli ruszam palcami, a w końcu całą kończyną. Podpieram się i z oporem siadam. Na kolanach i łokciach mam czerwone plamy.
Z krzywą miną rozglądam się. Wszystko wydaje się w porządku. Ale oczywiście, że tak nie jest. Zniknął robot. Z każdą chwilą jest tu coraz bardziej cicho i ponuro. Jeśli przedtem nie rozumiałam, po co był, to teraz mi go brakowało. Wszystko zniszczyłam.
- Jesteś tu?
Odpowiada mi cisza. Dlaczego robot odszedł? Wyłączyli go? Straciłam nadzieję. Niedość, że nie mogę wrócić do starego pokoju, to teraz straciłam jego. A mieliśmy się polubić.
Z braku lepszego pomysłu, z powrotem ostrożnie siadam, oplatam rękami nogi i starając się nie dotykać kolan, zaczynam się kołysać. Chciałabym teraz patrzeć w chmury razem z Bezimiennym...
Po 27 kiwnięciu ktoś wchodzi do pokoju.
- Cześć. Żyjesz?
Odwracam głowę. Shelly z uśmiechem na twarzy opiera się o framugę drzwi.
- Wszystko w porządku? Nie podoba ci się tu?
Nie odpowiadam jej. Staram się nawet na nią nie patrzeć.
- Wiem. To miało trwać jeden dzień. Ale tu jest ci lepiej, sama zobacz. Masz lepsze jedzenie. J e d z e n i e. Nowy, większy pokój. A tamto zostało opanowane.
- Wrócę do siebie? - nie daję się nabrać. Mówię s i e b i e, jakoby to było naprawdę m o j e.
- Nie wiadomo - mruży oczy.
Nastaje chwila ciszy.
- Co się dzieje?
- Nie mogę ci powiedzieć.
Z każdą głupią chwilą oddalamy się od siebie. Zdaje mi się, że chyba naprawdę to nie wiem, jaka ona jest.
- Czemu nie mogę wiedzieć? - pytam z nutką rozczarowania.
Shelly zerka na mnie z politowaniem i wychodzi. Mam wrażenie, że ukrywają coś przede mną. Wszyscy po kolei. Ona. Inni strażnicy, bo takowi są. Ludzie którzy wtedy biegli w popłochu. Może nawet robot.
Mało wiem. A oni tą jeszcze mniejszą cząstkę przede mną ukrywają. Staję i podchodzę do jednego z regałów. Robota i tak nie ma. Nikogo nie ma, oprócz mnie. W sumie wszystko mi wolno,
Na każdym z nich jest ich pełno. Uwielbiałam je. Jestem tego pewna. Każda z nich również coś skrywa. Ale w odróżnieniu do ludzi, one nie mają prawa głosu i mogę do nich spojrzeć.
Książki.
Jedna z nich ma krwistoczerwoną okładkę i stoi na najwyższej półce. Przesuwam jeden ze stołów przed regał, czemu towarzyszy niezbyt przyjemny pisk. Automatycznie się krzywię. Nie przepadam za takimi dźwiękami. Stawiam na nim jeszcze krzesło, po czym kurczowo trzymając się desek wchodzę na niestabilną konstrukcję i sięgam po książkę. Jest okropnie ciężka. Czuję, że mi się wyślizguje, ale chwytam ją obiema rękoma i zgrabnie zeskakuję. To dzięki kotu. Musiałam kiedyś chodzić wszędzie tam, gdzie chciał.
Odstawiam meble na miejsce i siadam. Jeden głęboki wdech i otwieram księgę.
Czy pamiętam, jak czytać? Na szczęście tak. Krzywe linie połączone ze sobą po chwili układają się w litery, słowa, następnie w całe zdania. Księga nie ma tytułu, żadnego wstępu, tylko jedno zdanie. Wszystkim tym, którzy mieli serce nie czynić tego, co opisano na tych stronach.
Na początku nie rozumiem niczego, co jest opisane w tej księdze. Dopiero po jakimś czasie kształtuje mi się obraz jakiegoś starego miejsca, lub epoki. Nie ma tu opisanych początków, ludzi którzy zaistnieli, jego historii. Nie. Ta książka, to jego koniec. Miejsca, które nazywało się Ameryka.
Było różnorodne, z jednej strony piaszczyste, z drugiej pełne gór. Było ogromne, otaczała je ze wszystkich stron woda. Ziemia była urodzajna, a ludzie nawzajem się szanowali. Jednak to zaczęło się zmieniać. Coraz bardziej pochłaniała ich chciwość, zazdrość, nienawiść do innych...Niszczyli to miejsce, i choć może nie zdawali sobie z tego sprawy, bezpowrotnie coś tracili. Tą cząstkę siebie, tą zakładkę w umyśle, która pozwalała im cieszyć się tym, co w nich najlepsze. Gdy przewracam kartkę kończącą 3 rozdział, czuję się, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Broń. Taka jaką mają strażnicy, i o wiele gorsza. Przekartkowuję szybko ten dział i napotykam na następny. 4 opowiada o ataku, wojnie domowej, rzadko skutecznej obronie....Ci ludzie do siebie strzelali. Zabijali się nawzajem. Zdradzali swoje rodziny, by iść walczyć. Dla mnie jest to nie do pomyślenia. Niszczyli swoich. Przewracam kartki dalej, nie chcę na to patrzeć. Z ciekawości zaglądam na sam tył księgi. Jest tu pełno obrazków. Wojna. Ludzie. Broń. Zabijanie się. Bezsens walki.
Jeden z najlżejszych przedstawia rodzinę stłoczoną przy pustym stole, mimo to uśmiechniętą. W ich oczach widzę jednak strach. Strach wypełniający ich od środka. Jedynie malutka dziewczynka, którą trzymie matka, wydaje się być silna. Śmiało patrzy na okno, za którym rozciąga się widok na szczątki ich miasta. Zdjęcie jest tak dokładne, że widać wybuchający budynek oddalony o kilometry stamtąd. Dreszcz przebiega mi po plecach. Pod zdjęciem widnieje napis "Komitet Obrony w.w. Rodzina Waters'ów tydzień przed planowanym w.z."
- O co tu chodzi... - szepczę.
Zamykam księgę i pochylam się nad okładką. W prawym dolnym rogu można dostrzec jakieś niewyraźne notatki. Wyjaśnienia skrótów. Przebiegam po nich palcem i z przerażeniem które mnie dopadło już dawno, odczytuję znaczenie w.w. Wstrzymuję oddech. W.w, to winny wszystkiemu. Komitet Obrony winny wszystkiemu. Winny wszystkiemu. Winny wszystkiemu...
Kolejny raz mam wrażenie, że znam to. Czuję ukłucie z tyłu głowy, inne niż normalny ból i przed oczami zaczynają mi się pojawiać niewyraźne...wspomnienia. Tak! Przypominaj sobie! Jestem o mały krok do przodu.
Powtarzała to moja babcia.
Napisała to w swoim ostatnim liście do mnie.
Nie potrafię jednak rozpoznać jej twarzy. Widzę ją jak przez mgłę. Słyszę wybuchy.
Ja miałam babcię... Pewnie cierpiała przeze mnie. Co się z nią stało? Czyli nie urodziłam się...tutaj? Może byłam zupełnie kimś innym? Głośno wypuszczam powietrze z płuc.
Od mojego umysłu na pewno się tego nie dowiem. Ale nie mam kogo pytać.
Może ten chłopak coś wie. Ale jak mam go o to zapytać? Ja muszę to wiedzieć. Jestem o mały krok do przodu.
Ameryka. To mogła być jakaś wymarła cywilizacja. Dotycząca jednej narodowości, która...Nie poradziła sobie. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Muszę szukać. Może to był m ó j p r a w d z i w y ś w i a t.
Mam już dosyć dużo rozdziałów napisanych, przepraszam, że nic nie dodawałam. Jeśli w ogóle ktoś czekał. Prawdopodobnie jeśli dobrze pójdzie, zaniosę to opowiadanie do profesjonalnej oceny, a co za tym idzie...Nie, nie będę pisać, bo to niemożliwe. Wspomnę tylko, że poprzednie rozdziały będą zaktualizowane.
cudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny :)
Te opowiadanie jest inne niz wszystkie dlatego bardzooo mi sie podoba, nie koncz go nigdy w zyciu!;D bardzo przypomina mi ksiazke "Brzydcy"
OdpowiedzUsuńJestem nowa, wiec przeczytalam tylko ten rozdział. Muszę przyznać, ze mi się podoba i sprawił nawet, ze mam zamiar czytać kolejne kiedy jakieś dodasz.:-) piszesz ładnie, lekko, Twój styl jest naprawdę dobry. Umiesz pisać i robisz to świetnie.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się te przebudzenie bohaterki w pokoju 23. Fajnie Ci to wyszło,. Czułam jej odczucia na własnym ciele.
Brawo :-)
Chętnie poczekam na kolejny rozdzial.
Zapraszam także do siebie na ogien-i-lod.blogspot.com - pozdrawiam i życzę weny. :-)
Cześć, nominuję ci do lba.
OdpowiedzUsuńZapraszam po informacje do mnie : http://zironiadoswiata.blogspot.com/
Jeżeli ci to nie odpowiada to przepraszam najmocniej i pozdrawiam :)