piątek, 9 maja 2014

1

 Czasami trudno jest nam rozdzielić wrogów, od przyjaciół. Jawę, od snu. Rzeczywistość od fikcji. 
Trudno jest, gdy nie wiesz, która z twoich myśli jest prawdziwa. Któremu wspomnieniu możesz zaufać, jeśli w ogóle je masz. Jesteś jedną wielką niewiadomą. Poruszasz się z nadzieją, że naprawdę istniejesz. Na prawdę oddychasz, czujesz i myślisz. Że nie jesteś własnym wymysłem. Lub jeszcze gorzej. Czyimś wymysłem.

 Patrzę na szare chmury przesuwające się bezustannie w jedną stronę, za moim małym oknem. Bujam się, raz w przód, raz w tył. Powtarzam to 21 razy, gdy ktoś puka w moje drzwi.
- Czas na ciebie. - odzywa się głos.
 Nie spóźnia się. To Hershel. Pilnuje mnie. Opiekuje się mną. Wstaję i słyszę, jak strzelają mi kostki. Nie chcę zwlekać. Gdy tylko drzwi się otwierają, szybko wychodzę na zewnątrz. Na chwilę oślepia mnie blask z żarówek, ale jestem do niego przyzwyczajona. Hershel prowadzi mnie tą samą drogą, co zwykle. Przeskakuję co dwie, ułożone w szachownice kafelki, licząc. Jeden skręt w lewo. Drugi w prawo. Trzeci znowu w prawo. Lewo. Prawo. Lewo. Znowu w lewo. Jesteśmy na miejscu.
 Hershel znowu otwiera przede mną drzwi. Jak małemu dziecku, jednak nie ma czasu na narzekanie. Wita mnie znajomy widok, a ja uśmiecham się pod nosem.
Na środku małego, białego pomieszczenia stoi fotel podobny do tego u dentysty. Właściwie nie wiem, o co chodzi. Kiedyś musiałam to usłyszeć. Może u Hershel Obok niego znajduje się proste krzesło dla osoby symulującej. Kilka cieniutkich kabelków podłączonych do urządzenia czeka na mnie. Szybko podchodzę do niego i wskakuję na siedzenie. Hershel siada obok mnie i pyta.
- Kochana, co na dzisiaj? - uśmiecha się do mnie matczynym uśmiechem. Zawsze mam nadzieję, że jest szczery.
- Cokolwiek. Byle żeby było ciekawie. Poproszę dużo chmur.
 Nigdy nie wiem, czego akurat jestem świadkiem. Nie pamiętam moich początków. Zawsze była tylko ta maszyna. I mój mały, szary pokój.
- Powodzenia.
 Nie potrzebuję tego. Sama podczepiam kabelki do poszczególnych miejsc na mojej głowie. Zamykam oczy i czekam. Słyszę jeszcze tylko charakterystyczne kliknięcie i znika. Znika poczucie ciała. Znika Shelly, jak na nią pieszczotliwie mówię. Znika urządzenie. Znikają wszystkie emocje. Otacza mnie pustka.
 Po chwili wraca to pierwsze. Uśmiecham się już z podekscytowania, bo wiem, co zaraz nadejdzie. Czuję lekkie smagnięcie mokrej trawy. Ciepło, jakim obdarzają mnie promyki słońca. Intensywny zapach magnolii, kwiatów, które uwielbiam. Leżę na środku łąki. A nade mną rozpościera się niebo, tysiąc razy bardziej niebieskie, niż te w moim pokoju. Wiedziałam, że tak będzie. To takie oczywiste. Macham rękoma i patrzę na wielkie chmury nad moją głową. Widzę każdą z nich, każdy ich wspaniały kształt. Śmieję się. One również są o wiele piękniejsze niż te zwykłe. Ten świat jest po prostu lepszy.
 Powoli podnoszę się, podpierając się ręką. Otoczenie dopiero się kształtuje. Patrzę na coraz ostrzejszy widok lasu brzóz, które rosną ledwie kilkanaście metrów ode mnie. Zmniejszam tą odległość, idąc w ich kierunku i wchodząc do przestrzeni całkowitej ciszy. Brak zwierząt na razie mnie nie pokoi. Gonię się razem z rysami i barwami wracającymi na swoje miejsce. Czasami jestem szybsza od nich i muszę na nie czekać. Stoję wtedy w białych płatach pustki. I tak wiem, co zaraz się tu pojawi. Słyszę odgłosy ćwierkających ptaków, szum liści które nie mogą oprzeć się wiatru, i w końcu krople wody rozbijające się o skałę. Tu, niedaleko, znajduje się strumyk, w którym zawsze moczę nogi. Gdy pojawiam się tuż obok niego, siadam na jednej ze skalnych półek, która nigdy nie jest mokra. Opieram się o nią plecami, i znowu zamykam oczy. Nie boję się. Jak na razie, to wszystko nie zniknie. Nigdy nie znika tak szybko. Albo ja nie zmieniam go tak wcześnie. Jakkolwiek, nie zamierzam niczego tu opuszczać. Jakbym kurczowo się tego trzymała.
 Wyobrażam sobie, że obok mnie leży mój kot i głaszczę go powolnymi ruchami. Jak na zawołanie po chwili czuję delikatne i miękkie futerko pod lewą dłonią. Otwieram jedno oko. Jest tam.
- Witam. - szepczę z nieustającym uśmiechem.
 Właściciel rudobrązowego futerka mruczy zadowolony. Dawno mnie nie widział. Kiedyś, gdy musiałam poczuć się samotna, on pojawił się tuż obok mnie. Postanowiłam go przygarnąć, ale nie nadałam mu imienia. Ja swoje zapomniałam, więc uznałam, że to będzie fair. Bezimienni.
 Uwielbiam tą chwilę. Ona do mnie zawsze wraca. Gdy zdaje mi się, że nie oddycham, w szarej matni tamtego otoczenia, zawsze przychodzi zbawienie. I zawsze proszę o to samo. Chmury. Wodospad. Kot.
  Nagle płoszy mnie trzask łamanej gałęzi. Odruchowo podskakuję, otwieram oczy i próbując nie spaść z półki, obserwuję co się do mnie zbliża. Wydaje mi się, że widzę jakiś cień za drzewem dość oddalonym ode mnie, ale gdy mrugam, znika. Wydawał się duży. Może to nawet dziki koń?
 Kręcę głową i już mam zamiar zapaść w krótką drzemkę, gdy...widzę jego. Klęczy nad strumykiem tuż obok drzewa, przy którym coś mi się przewidziało. Przecieram oczy. Może to zwidy? Może tak bardzo zamyśliłam się, że odpłynęłam? Niestety. Ma brązowe, niesforne kosmyki sięgające za uszy, które opadają na jego czoło, lekko zasłaniając twarz. Mimo to widzę jego prawie złote oczy, wypatrujące czegoś w wodzie. Przechylam się najbardziej jak mogę, by lepiej widzieć jego delikatny zarys szczęki i usta zaciśnięte w skupieniu. Ciekawe, kim jest. To najpiękniejszy człowiek, jakiego pamiętam, że widziałam.
 Nagle on także dostrzega mnie, i przez ten błysk w oku który widzę z tak daleka, mam wrażenie, że wie kim jestem. Ale nie daje tego po sobie poznać. Wstaje i szybko znika wśród drzew.
 Nie dając dojść do głosu rozsądkowi, zeskakuję ze skały i pędzę za nim, zapominając o kocie. Widzę skrawek jego czerwonej bluzki, co chwila znikającej mi sprzed oczu. Nie chcę go zgubić. Biegnie w stronę łąki.
Gdy docieram do końca lasu, jego już nie ma. Jest tu tylko całkowicie pusta łąka i niebo pełne chmur. Zaciskam pięści ze złości. Kim on jest? Znam go? Skąd się tu wziął? Zna mnie? Setki pytań cisną mi się do głowy.
 Może zastanowiłabym się nad nimi. Może dalej bym go szukała. Lub dała temu spokój i wróciła nad strumień. Niestety, tracę przytomność i po chwili wpatruję się w zaniepokojone oczy Shelly.
- To koniec? - pytam z nutką rozczarowania w głosie, odczepiając kabelki.
- Urządzenie wykryło jakiś błąd. - wyjaśnia. - Przykro mi.
 Odprowadza mnie do mojego pokoju. Znowu cztery, szare ściany.
Siadam na materacu, opierając się o jedną z nich. Na przeciwko zwykłego okna. Ten dzień był tak strasznie krótki. I zbyt dziwny. Nigdy coś takiego jeszcze mnie nie spotkało. Zanim Hershel wyjdzie i zamknie mnie tu na kolejne tysiące oddechów, postanawiam zadać jej pytanie.
- Shelly?
- Tak? - spogląda na mnie.
- Dzisiaj...Dzisiaj nie byłam sama. - oznajmiam, bujając się.
- Cieszę się, że był tam twój kot. - odpowiada.
- Nie... - wzdycham i przewracam oczyma. - Tam był jakiś chłopak.
 Zamiera. Widziałam to. Na moich ustach pojawia się mały uśmieszek triumfu.
- Możesz...mi go opisać? - jej głos delikatnie drży.
- Jasne. Dosyć wysoki. Brązowe włosy. I takie cudne, złote oczy...
- Dziękuję. - przełyka ślinę i cofa się o krok.
- Znasz go? - przechylam głowę w lewo.
- Nie mam powodów, by...By ci skłamać.
Widzę nagły strach w jej oczach. Czy to jakieś zagrożenie dla niej, ten chłopak? Nie chcę niczego z niej wyciągać, ale jestem strasznie tego ciekawa.
- To...To ktoś, taki jak ty. - zaczyna ostrożnie. - Pierwszy, który tu się znalazł. Bardzo silny.
No jasne, że nie chodzi o jego mięśnie. Pytam, co się z nim stało.
- Nie ma go. Zbuntował się. Jak dla mnie, był...bardzo wyjątkowy...Mimo swojej normalnej wyjątkowości. - szepcze.
 Zanim dodaje cokolwiek, wychodzi. Słyszę odgłos przekręcanego klucza i kroków osoby, oddalającej się ode mnie. Wzdycham i patrzę w zwykłe niebo, za zwykłym oknem. Był?, przychodzi mi do głowy. Zbuntował się. Czemu? Może nie dał rady. Nie czuł się tu dobrze? Traktowali go źle? Na pewno nie. Biję się z myślami. Mnie nigdy nie traktowali źle.
 Postanawiam położyć się spać. Chwytam zwykłą poduszkę, wkładam sobie pod głowę i przykrywam się zwykłym kocem. Tęsknię za kotem. Nie miałam nawet możliwości z nim porozmawiać, pobiegać. Jednak tuż przed nadejściem zwykłego snu, w moich zwykłych myślach pojawia się inne słowo i wydaje się, że bardzo dobrze je znam. Julian. Obija mi się o każdą z nich, pozostawiając kolejne setki pytań.